Joanna Kołaczkowska
Spotkanie z kabaretem Świerszczychrząszcz pamiętam bardzo dobrze. Jeszcze ich nie znałam, ani nie widziałam na scenie, a wciąż z różnych stron napływały ku mnie opowieści o nich i rozmaite tajemnicze informacje. Słyszałam na przykład, że kiedyś na scenie mówili. A za wyborem pantomimy stoi jakaś niesamowita historia. Wkurzało mnie, że wszyscy podziwiają a ja jeszcze nie mogę. Moja ciekawość rosła, czekałam więc na moment, w którym to wreszcie nastąpi. Najpierw zza kulis nieco, dopiero później – już na festiwalu Paka – z odpowiedniej perspektywy. I uderzyła mnie w nich jedna rzecz; dwóch przystojnych facetów istnieje na scenie w sposób bardzo precyzyjnie delikatny a dający tyle radości, lekkiej i niewymuszonej. Do tego prywatnie odbieram ich jako gentlemanów. W czasach nagłego wymierania tego gatunku, staje się to jeszcze bardziej cenne.
Joanna Kołaczkowska
Kabaret Hrabi
Jacek Fedorowicz
Oglądałem Świerszczychrząszcza wiele razy, przeważnie jako widz dość specyficzny, to znaczy jako juror na kolejnych konkursach kabaretowych. To jest trochę inny sposób oglądania. Juror wie, że nie powinien poddawać się nastrojom, musi się „wyabstrahować” z tego co się dzieje akurat w nim i obok niego, wie, że nie powinien dać się ponieść reakcji sali, jednym słowem stara się być obiektywny. Sprawiedliwy w ocenie. To nieznośny bagaż, ale można się przyzwyczaić. A nawet trzeba. Ostatecznie nagrody czasem bywają wysokie, a sława zdobywcy pierwszego miejsca np. na „Pace” potrafi zrobić z ubogich studentów może nie milionerów, ale ludzi nieźle zarabiających co najmniej przez kilka miesięcy. Oglądałem więc zawsze czujnie i „na zimno”. Ale może właśnie dlatego mogę teraz rzucić parę komplementów bez obawy, że wypowiadam je pod wpływem chwilowego dobrego nastroju.
Świerszczychrząszcz to bardzo dobry kabaret. I jednocześnie bardzo dobry duet pantomimiczny. Dwóch chłopaków, którzy precyzyjnie opanowali sztukę mimów i spożytkowali te umiejętności w kabarecie, czyli w gatunku, którego celem jeśli nie głównym, to jednym z głównych, jest dostarczenie publiczności rozrywki i to na jakimś poziomie. „Kabaret” to wyjątkowo pojemne pojęcie, zmieści się w nim i żongler i aktor i literat i balladzistka, warunek jest tylko jeden, spektakl musi zadowalać także i widza o guście artystycznym „z górnej półki”. I w to wpisuje się właśnie Świerszczychrząszcz idealnie. Ten duet śmieszy, zaskakuje pointami i zwrotami akcji, a przy tym budzi podziw techniką wykonawczą.
Z dawnych lat pamiętam, że pantomima kojarzyła się widzom przede wszystkim z przekazem poetyckim, z zadumą, częściej ze smutkiem i powagą, niż z poszukiwaniem momentów komicznych. Do tego sprawiała wrażenie sztuki zakostniałej nieco w swych konwencjach. Nie byłem jej miłośnikiem. Mój stosunek do pantomimy zmienił Ireneusz Krosny pokazując po raz pierwszy na „Pace” swój jednoosobowy kabaret. O Świerszczychrząszczu śmiało mogę powiedzieć, że podtrzymuje mój – wówczas nabyty – życzliwy stosunek do mimów jako „kolegów z branży”, czyli artystów kabaretu.
Co mi się u tych dwóch podoba najbardziej poza tym, że śmieszą. Otóż przede wszystkim nie zadręczają widzów szaradami do rozwiązania – mam tu na myśli pewną przywarę, która czasem niektórych mimów dopada, mianowicie nadmierne komplikowanie opowiadanych zdarzeń. Być może wynika to z chęci pokazania wszystkich umiejętności technicznych. Skutkiem takiego – może nazywam to nieprecyzyjnie – przekomplikowania, widz cały czas stara się odgadnąć „…to co on teraz trzyma?.. Kamień?.. Nie, pokazuje że się zmęczył. Chyba. Nie! Wsiada do zatłoczonego autobusu… czy może płynie kraulem?…” – i tak przez cały spektakl. Nie, przez ćwierć spektaklu, bo potem widz ma już dosyć. Świerszczychrząszcza ogląda się z nieustającą przyjemnością, że nie trzeba rozwiązywać podobnych zagadek, można za to śledzić historyjkę, którą nam kabaret opowiada.
Z reguły – to jest kolejny atut Świerszczychrząszcza – historyjka taka jest bezbłędna pod względem dramaturgicznym, spełnia wszelkie reguły dobrego kabaretowego skeczu, a przy tym bywa i wielowymiarowa – co dodaję, żeby nikt nie podejrzewał chłopaków o pójście po najmniejszej linii oporu. Piszę „chłopaków”, bo chociaż pewnie są już po maturze, to dla mnie, siedemdziesięciolatka (ponad) są właściwie dziećmi. Takimi, z których coś jeszcze na pewno wyrośnie, pomimo, że już wyrosło sporo.
Jacek Fedorowicz
28 czerwca 2008
Artur Andrus
Zapowiadając Ich na różnych występach, zwracałem uwagę na nazwę. Mówiłem, że z taką trudno Im będzie zdobyć rynek niemiecki. Ale są na tyle inteligentni, że bez moich podpowiedzi wpadliby na pomysł, żeby występować tam pod inną. Na przykład „Grille oder Kaefer”. To dobrze, że się pojawili na naszej scenie kabaretowej. Za dużo było na niej dotychczas facetów, którzy się nie ruszają i dużo mówią. A Oni się ruszają i mówią mało. Wymyślili sobie „kabaret ruchu”, który mnie bardzo śmieszy. Mimo, że to prawda, nie mogę tak wprost napisać, że są inteligentni, dowcipni, zdolni i sympatyczni, bo od razu ktoś pomyśli, że się znamy i że to Oni poprosili mnie o napisanie czegoś takiego. Tymczasem Oni prosili mnie, żebym napisał tak, żeby nikt się nie domyślił, że się znamy i że to Oni poprosili mnie o napisanie, że są inteligentni, dowcipni, zdolni i sympatyczni, ale żeby wszyscy w to uwierzyli. No więc mogą mi Państwo wierzyć. A jeszcze lepiej, mogą się Państwo sami przekonać idąc na Ich występ. Polecam*.
Artur Andrus
*Polecam teraz, to znaczy w roku 2009. Być może minęło już wiele lat i w chwili, kiedy Państwo czytają tę notkę, kabaret „Świerszczychrząszcz” całkowicie zmienił swoją formułę, i jest już na przykład awangardowym teatrem jeżdżącym po Polsce z dwugodzinnym spektaklem opowiadającym o metafizyce stolarki okiennej… Albo podczas występów taplają się w basenie kisielu… Albo są dwuosobową sektą religijną namawiającą emerytów w tramwajach do życia w celibacie poza tramwajami… Jeśli tak, to znaczy, że coś się z Nimi stało i już Ich nie polecam.
Artur Andrus
Rafał Kmita
Dla mnie miarą jakości jest to, czy chciałbym mieć dany numer w repertuarze. Zdobywcy pierwszej nagrody pokazali kilka takich rzeczy.
Atuty Świerszczychrząszcza to doskonale przygotowany dźwięk, sprawność ruchowa, świetne pomysły. Ich żółwie z Galapagos to perełka!
Rafał Kmita
fragment wywiadu udzielonego po festiwalu PAKA ’08
Henryk Sawka
“Świerszczychrzącz” – taka nazwa sugerowałaby jakieś literackie zabawy tekstem, a tu zupełnie inna forma, jakże atrakcyjna!
Ale i tekst jest, a jakże – przy skeczu o żółwiach, które przeżyły gehennę w Normandii, uśmiałem się setnie. Do dziś się uśmiecham jak go sobie przypomnę. Ale, trawestując znany wiersz o Szczebrzeszynie, ten Kabaret nie tylko z tego skeczu słynie.
Pozdrawiam
Henryk Sawka
Umbilical Brothers
Very nice Guys. But miming to sound effects?? That’s the craziest idea I’ve ever heard!! It’ll never work!
PS. I wish I could speak czech…
Shane